02.10.2013
Całe życie mi się wydawało, że polityka sobie, a ja sobie, że gdzieś tam tłuką się patałychy o stołki, wyciągają sobie nawzajem brudy z szafy i karmią się aferami, ale mnie przeciętnego obywatela to mało dotyczy. Tylko żeby nie było, na wybory zawsze szłam oddać głos… tylko bez większego przekonania, że coś się zmieni. A tu proszę! Bezpośrednio między oczy dostajemy strzała od rządu i to na dodatek mocarstwa światowego. I nagle decyzja rządu, albo właściwie brak konsensusu wpływa na nasze trzy tygodnie od miesięcy planowanej podróży.
Żegnajcie Parki Narodowe Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej, żegnajcie godziny spędzone na wyszukiwaniu informacji gdzie się zatrzymać na zdjęcia, gdzie na wycieczkę, a gdzie na hambusa. Do kosza możemy sobie wrzucić mapy, przewodniki i informatory ściągnięte przed wyjazdem, porady znajomych, mejle z dobrymi radami gdzie się na wspin zatrzymać a gdzie na zwiedzanie. Misterny plan przejechania paru tysięcy kilometrów i zobaczenia tych wszystkich cudów od Grand Canyon, przez Powell Lake, Moab, Zion, Arches i Yosemite, że tylko kilka wspomnę, wziął w łeb.
Jeszcze w nocy tuż przed wylotem do LA debatowaliśmy czy jechać czy nie jechać. Ostatecznie 1 października przekroczyliśmy granicę, bo trochę szkoda było lotu, zarezerwowanego wozu i jednak wciąż mieliśmy i mamy nadzieję, że się dogadają. No zobaczymy, ostatni "shutdown" był 17 lat temu, najdłuższy trwał 21 dni, wiele było jednodniowych. Nic nie wiadomo, taksówkarz który nas wiózł z lotniska mówił, że predykcje są na 17dni, dziennikarka, która prowadziła wywiady przed jednym z zamkniętych parków, twierdzi że nieprędko się dogadają, bo nikt bardzo nie traci na tym zamknięciu. A niech ich!!!
Zrobimy sobie alternatywną wycieczkę po miejscach, do których normalnie się nie jeździ :D.
Na razie jedziemy na północ. Omijamy skutecznie Parki Narodowe, które faktycznie wszystkie są zabarykadowane. Dosłownie! Zamknęli nawet autostradę wzdłuż Grand Canyon, na której było miejsce widokowe i ludzie zatrzymywali się żeby choć z daleka strzelić fotę. I przeszkadzało psom ogrodnika, że sobie turyści, co przyjechali z różnych stron świata, chcą choć jedną pamiątkę zrobić. Na szczęście jest trochę terenów należących do ludności rdzennej (czyt. Indian) oraz są też parki stanowe, które może nie aż tak spektakularne jak narodowe, ale wciąż potrafią zachwycić.
Ostatnią noc spaliśmy na campingu, który tylko i wyłącznie dzięki uprzejmości strażnika był otwarty. Parkowcy dostali nakaz zamknięcia wszystkich kampowisk i wycofania turystów z parków w ciągu 48 godzin. Dziś już nie mieliśmy tyle szczęścia… albo może będziemy go mieć więcej niż rozumu, bo zaparkowaliśmy nad przepięknym kanionem Marbel, tyle że na zakazie nocowania. Tylko gdzie tu iść jak wszędzie ciemno i do domu daleko? ;)
05.10.2013
I tamtej nocy się zbyt nie wyspaliśmy, bo nagle koło 23ciej obudziły nas odgłosy bębna i pokrzykiwania. Oczywiście wyobraźnia zaczęła pracować i już widzieliśmy jak nas otaczają, napadają i niosą złożyć w ofierze bogowi kanionów ;). Na szczęście znaleźliśmy niedaleko inne, lepsze miejsce do zaparkowania.
Jesteśmy już na terenie Indian Navajo, którzy wywalczyli wiele lat temu swój teren od rządu USA i teraz, ku naszemu zadowoleniu, mają "gdzieś" jego problemy. Żyją głównie z turystyki, a mają co pokazywać i co opowiadać, kaniony, ostańce skalne, księżycowe formacje skalne. Pierwotnie lud koczowniczy żyjący głównie z wypasu, bardzo umiejętnie przystosował się do współczesnego świata, nie rezygnując przy tym ze swojej tożsamości.