poniedziałek, 30 września 2013

Ostatni dzień

Niebo zasnute chmurami czasem tylko się przejaśnia. Wybrałam się pooddychać na koniec tym wilgotnym powietrzem i jak rok temu prawie z parasolem nad głową i w chlupiących butach. Tylko tym razem pod nogami zwiędłe żółte liście... i stwierdziłam że na koniec zaszaleję, więc weszłam do Starbucksa po gorącą "pumpkin spicy" kawę, dynie wszelkiego rodzaju teraz są w modzie przed Halloween, więc i dynię z kawą zmieszać można. Z dymiącym kubkiem rozkosznie mlecznej słodyczy deszcz przestał być dokuczliwy, za to nachalnie wtulił się we włosy. Biegał po ulicach i skakał ze szklanych wieżowców... wesołe to Vancouver :).

sobota, 21 września 2013

Jesień idzie

Jak w tekście A. Waligórskiego jesień idzie i nie ma na to rady...


Złota kanadyjska jesień, chciało by się rzec :D.

Sieć

"Sieć" - miasto to sieć prostopadłych ulic, co z lotu ptaka wyglądają jak sieć rzucona na wieżowce, co równiutko zarządziła całą architekturą miasta. Nie wiem czy pamiętacie nasze przygody z zakupem auta? Sieć powiązań w obrębie poszczególnych grup narodowościowych dała się mocno odczuć. Jesteś Chińczykiem, trafiasz do China Town, jesteś Hindusem, najpewniej znajdziesz zatrudnienie w taksówce, jesteś Rosjaninem, zamieszkasz na West End w bloku podobnym do tych zza żelaznej kurtyny, jesteś Polakiem... no właśnie... tego nie odkryłam ;-).

Wreszcie sieć to podstawa znalezienia pracy w Vancouver. W okresie jak jej jeszcze szukałam parę miesięcy temu, na paru profesjonalnych HRowych spotkaniach dowiedziałam się, że na przykład ponad 90% wakatów w Vancouver w ogóle nie jest publikowanych - nigdzie!!! Zatem skąd wiadomo, że w ogóle jakaś firma szuka osób? Nie wiadomo! Tylko 13% osób które znajdują prace, znajduje ją przez ogłoszenia. Trzeba mieć kontakty, trzeba mieć tak rozwiniętą sieć kontaktów, żeby ktoś z tej sieci przypomniał sobie Ciebie, że "szukasz wyzwań zawodowych", bo przecież broń boże nie pracy. Szukanie pracy to bycie bezrobotnym, to osoba przegrana, zazwyczaj w depresji, wzbudzająca współczucie, wywołująca poczucie winy w rozmówcy. Powiedzenia "szukam pracy" to kaplica, bo osoba, z którą rozmawiasz od razu poczuje ciężar na plecach, obowiązek pomocy, na 99% nie będzie wstanie pomóc w danym momencie i tylko źle się z tego powodu poczuje. A Vancouverczycy nie lubią się źle czuć. I chwała im za to! Ja też nie lubię :D.

To co robić? Nie można powiedzieć że się szuka pracy, nie można jej znaleźć w ogłoszeniach... To jak do cholery znaleźć tę robotę? Network! network! network! słówko już bardzo zakorzenione w języku polskim. Czekam tylko jak prof. Miodek uzna, że networking weszło oficjalnie do słownika. Usiądź więc gościu pod mym liściem i networkuj :D. Chodź na spotkania branżowe, prezentacje firm, konferencje (jak Cię stać, co wcale nie jest takie oczywiste, bo koszt jednego dnia zaczyna się od 800$), zbieraj wizytówki, rozmawiaj o możliwościach, opcjach, uśmiechaj się i może coś z tego wyjdzie. Może tak a może nie. Potem siadaj do komputera i szukaj tych ludzi na linked-in, pisz do nich, pisz na forach dyskusyjnych. Koniecznie zapisz się na meet-up dla młodych HRowców, speców z prawa pracy lub aktywnych biznesowo kobiet (60% "enterpreneur'ów" w BC to kobiety)...

A! co to meet-up? No właśnie super sprawa w mieście, gdzie wciąż przybywają nowi ludzie. Meet-upy to serwis internetowy, na którym można założyć dowolną grupę, ludzie przystępują, zapisują się elektronicznie, a potem spotykają w realu i np. spędzają pół dnia na placu zabaw ze swoimi pociechami, bo to grupa "New moms", albo idą do kawiarni i dyskutują na temat bieżącej sytuacji politycznej w Syrii, bo to grupa "Politicians changing the world", albo jadą na weekend na szkolenie lawinowe, bo to grupa "Outsiders"... jednym słowem można robić wszystko! Również nawiązywać kontakty biznesowe.

Wracam zatem do wątku budowania networkingu w celu znalezienia pracy. Zdefiniowałabym to tak: agresywne działanie na rzecz pozyskiwania nowych kontaktów, bez używania słów "szukam pracy", choć i tak wszyscy wiedzą o co chodzi. Bardzo inne od tego co znam z Europy, z Polski, gdzie jednak budowanie kontaktów zawodowych odbywa się głównie poprzez aktywne życie zawodowe, stopniowe zaufanie. Mniej jest okazji do takich koktajlowych pogawędek bez innego celu niż tylko zainteresowanie kogoś swoją osobą w kilkuminutowej rozmowie. Masakrycznie wypala... Ale to też bardzo mocno pokazuje cechy kultury północno amerykańskiej, gdzie ludzie mają łatwość w opowiedzeniu o sobie w kilku zdaniach, zrobienia show wokół własnej osoby... wychodzi kultura indywidualizmu, wychowywanie w przekonaniu "you are the best". I bynajmniej nie mówię, ze to złe, tylko takie bardzo inne...

poniedziałek, 16 września 2013

Koła czasu

Mniej jak u Chylińskiej (choć to dobry polski rock), a bardziej wg wschodniego, azjatyckiego pojęcia czasu, zataczamy koło. Sekwencja zdarzeń powtarzających się cyklicznie po dziewięciu miesiącach i znów wylądowaliśmy w weekend poprzedni na Seymur i Chief'ie. Dokładnie w takiej samej kolejności, znów po jednym dniu na każdy, i ba! nawet w podobnym składzie :). Obie górki to takie "must do". Seymur z racji tego że jest zaraz nad Vancouver i panorama z niego prawdziwie nieziemska na miasto się rozciąga, a Chief z racji tego, że jest największą monolityczną ścianą w swojej kategorii oczywiście.

Widok na Mount Baker (3286) z drugiego wierzchołka Seymur. 

Mój ulubiony widok na łódeczki, czyli English Bay zaraz przy Vancouver, dalej na horyzoncie Vancouver Island.

 Mount Garibaldi, miejsce, góra do której zdecydowanie trzeba wrócić. A jak z daleka nie zachęca, to zachęcam do obejrzenia z bliska na fotach Magdy W.

A to kolejny ulubiony widok, tym razem z trzeciego wierzchołka Chiefa na zatokę przed Squamish i drogę Sea to Sky.
  
Inukshuk - symbol używany przez plemiona północnych rejonów Kanady, oznaczający w języku Inuitów "przyjaciela". Dawniej kamienie w taki kształt układano dla oznaczenia drogi dla przemierzających tundrę. Tego jakiś turysta ustawił na Seymur, żeby było wiadomo gdzie jest szczyt :D. 
Stał się symbolem Olimpiady 2010 i samego Vancouver. Vancouverczycy tłumaczą jego symbolikę jako gościnność, która z otwartymi ramionami wita nowych przybyszów każdego dnia. Ładnie prawda? :). 

sobota, 14 września 2013

Wspomnienie lata

Dzisiejszy dzień cały zasnuty mgłą, więc by odczarować tę szarugę, zabrałam się na uporządkowanie zaległych zdjęć i jak się od razu zrobiło słonecznie i jasno... zapachniało trawą w parku, piaskiem z plaży, usłyszałam wesoły gwar ulic i muzykę. Od strony downtown grał jazz, a ze Stanley Parku dochodził wesoła, lekka popowa mieszanina czegoś co znam z "it is you Vancouver" :D.


Lato się skończyło definitywnie, prognozy zapowiadają deszcze, ochłodzenie i katar. Tzn. katar już nas dopadł zwiastując początek jesieni. Więc a-psik na pohybel wilgoci!

Biiiiiig car

Biiiiiig to jedno z pierwszych słów Qby, biiiiig są pickupy, biiiiig są kempery, biiiiig są terenowe dżipy, a ciężarówki są jeszcze bardziej, bo aż byyyyyyg.

Ale po co takie wielkie te wszystkie bigi i bygi? Po co tyle bulić za benzynę?
Każdy ma jakieś inne wytłumaczenie. Zamiast osobówki suv, bo bezpieczniej, a wiadomo "safety first", bo się zmieszczą zakupy, hulajnoga, dwa koty, wózek... Na terenowe drogi, których tu mnóstwo, nie da się wjechać inaczej niż terenówką i to nie taką cukierkową ravką. Trzeba solidnego sprzętu, na kołach takich, że mogłabym sobie postawić puderniczkę i obok lusterko i dokonać porannej toalety. Drogi przeznaczone kiedyś do zwózki drzewa teraz służą jako podjazdy pod szlaki, punkty widokowe lub pola namiotowe. Można jechać kilkadziesiąt kilometrów po terenie, przez potoki, rowy, wystające głazy i resztki śniegu jak się akurat trafi wyjazd na wiosnę. Mnóstwo przestrzeni na pick-upie by pomieścić rowery, dwa psy, zestaw wędkarski z krzesłami i jeszcze małą łódeczkę, do której zmieszczą się pan z panią i wspomniane dwa czworonogi. Kerpery wielkości domków letniskowych z dwiema sypialniami, prysznicem w łazience, kuchnią i daję sobie rękę uciąć, że są i takie z jacuzzi.

Jariska, którą ostatnio wypożyczyliśmy na weekend, wydała się wybrykiem natury...


Na kontynencie pierwszej masowej produkcji samochodów, nikt nawet nie pomyśli, że można by się obejść bez czterech kółek. Dla niektórych to znacznie więcej niż cztery kółka :D.

środa, 4 września 2013

Kolorowo

Kolorowo nie tylko dlatego, że jesień idzie i nie ma na to rady, i liście już żółkną i nawet czerwone liście klonowe spadają na chodnik. Nie tylko dlatego że na ulicach mija się każdego dnia ludzi o wszystkich odcieniach skóry, fakturach włosów i kształcie oczu. Kolorowo nie tylko dlatego że ogródki obsypane kwieciem. I nie tylko dlatego że wystawy sklepowe kuszą kolorami. Też nie tylko dlatego, że stragany uliczne uginają się pod owocami i warzywami z wszystkich stron świata.

Miasto samo z siebie, bez względu na porę roku, nie zważając na mieszkańców, ich upodobania w zakresie mody i gusta kulinarne, dba o swoją malowniczość. A to graffiti, a to inne malunki na ścianach, to znów pociągnięte farbą ławki albo fantazyjnie tęczowo pomalowane przejścia dla pieszych. A na głowami flagi. Każda dzielnica ma swoje własne, pasujące do jej charakteru lub aktualnych wydarzeń. Więc jeśli jest "teatr shekspirowski" to będzie o tym wzmianka, jeśli festiwal jazzowy to też odciśnie się malunkiem. Takie łopoczące, nienachalne estetyczne plakaty.


niedziela, 1 września 2013

Japończyk pod młotek

Zataczamy powoli koło jak w azjatyckim pojmowaniu czasu. Wczoraj poszła pod młotek ravka, więc dziś tak jak pierwszego dnia po przyjeździe, czyli dokładnie w nowy rok 2013, odwiedziliśmy autobusem Mount Grouse. Życie bez samochodu wymaga pewnej gimnastyki, ale ma też swoje plusy... cudowną lekkość bytu.

Największa kotwica została odcumowana i cały wrzesień będziemy sobie dryfować ;). Ale tu takie poetyckie skojarzenia a walka znów była zawzięta. Tym razem nie chińska mafia, a hinduscy naciągacze nas dopadli. Po opublikowaniu ogłoszenia o sprzedaży na trzech znanym portalach, zostaliśmy zasypani mejlami i telefonami, że pan X zapłaci nam od razu 500$ więcej, tylko nie może osobiście, więc przyśle agenta po samochód a sam zapłaci przez PayPal. Albo że pani Y bardzo pragnie kupić samochód dla bratanka, ale mieszka w Toronto, a on w Vancouver, więc żeby mu zrobić niespodziankę, to przyśle agenta i zapłaci przez PayPal. Że pan Z pływa na statkach, ale od dawna chcieli z żoną taki samochód; ona jest teraz na wakacjach, ale on rozumie że nie będziemy czekać, więc przyśle agenta i zapłaci przez PayPal. Jeden gość nawet przyjechał po zmroku oglądać auto z żoną i z dziećmi, po czym wysłał mejla, że rusza w podróż służbową, ale bardzo mu auto odpowiada, więc sfinalizujmy transakcję i od zapłaci przez PayPal. I takich historii można by mnożyć na pęczki. Po pierwszej wiadomości aż podskoczyłam, że świetnie szybko autko pójdzie, ale jak przyszły kolejne 2 z tym PayPal'em to się zaczęliśmy zastanawiać.  I wyszperaliśmy, że jest to jeden z prostszych sposobów wyłudzenia pieniędzy. Działa tak, że nabywca robi przelew przez PayPal i sprzedający widzi pieniądze na koncie, więc oddaje kluczyki i samochód agentowi. Następnie kupujący oznajmia że towaru nie otrzymał i żąda zwrotu pieniędzy. I z tego co piszą, dostaje je z powrotem, bo bank nakazem sądu robi przelew zwrotny. No i powiedzcie, czy to nie dziki kraj!!!??? ;)